Piotr Kardyś
("Projektor" - 4/2014)
Duża część naszej świadomości historycznej dotyczącej zagłady
Żydów związana jest z takimi nazwami, jak: Auschwitz-Birkenau, Treblinka,
Majdanek, Sobibór czy Bełżec. Jednak książka amerykańskiego autora Patricka
Montague’a przekonuje, że na początku tej listy powinien znajdować się
Kulmhof/Chełmno. Dokładna kwerenda źródłowa w archiwach niemieckich, a
zwłaszcza polskich, wskazuje bowiem, że działalność obozu nastawionego wyłącznie
na masową eksterminację rozpoczęła się przed konferencją w Wannsee.
Koncepcja
książki nawiązuje do modnego ostatnio założenia metodologicznego, w którym
autorzy zestawiają ze sobą sprawców, ofiary i świadków. Zastrzeżenie budzi
fakt, iż jest to zawsze metoda ryzykowna, bazuje po części na tzw. źródłach
wywołanych, tj. wspomnieniach osób – świadków, które częstokroć wraz z upływem
lat tracą na ostrości i szczegółowości z jednej strony, a z drugiej mogą być
nadmiernie zmitologizowane i pełne zafałszowań. Nie podważa to jednak znaczenia
poruszonego tematu: Czym był Kulmhof – emanacja hitlerowskiej polityki
eksterminacji w Kraju Warty? Jak zwykle w takich przypadkach odpowiedź jest
skomplikowana.
Przez
obóz przewinęło się 150 tys. więźniów, przeżyło wojnę sześciu, tylko trzech
udało się przesłuchać. Owe tysiące były przywożone tylko po to, by je tam
zagazować z powodu rzekomej niższości rasowej. Prymitywizm stosowanych metod –
do końca utrzymano samochodowe komory gazowe, współgrał z brakiem ogrodzenia z
drutu kolczastego i bocznicy kolejowej (trzeba było przejechać aż cztery
kilometry by pozbyć się zwłok). Te i inne elementy opisane w książce pokazują,
jak funkcjonował kombinat zagłady, przeznaczony do likwidacji „lokalnych
problemów”, tzn. na skalę prowincji włączonej do Rzeszy. I chyba, co
ważniejsze, także na skutek działania władz lokalnych, a nie jak w przypadku
„słynnych” obozów zagłady powstałych na rozkaz centrali w Berlinie.
Autor
uzasadnia, że wszystko zaczęło się od sterowanej eutanazji na osobach
sparaliżowanych, hospitalizowanych przez pięć lat i chorych psychicznie.
Proceder trwał od listopada 1939 r. do końca wojny. Jednak jego znaczenie było
inne. Pomógł bowiem przełamać barierę psychologiczną i zdobyć doświadczenie
niezbędne do wprowadzenia komór gazowych na wielką skalę. Następnie
zorganizowano mobilne jednostki morderców, działających w Kraju Warty, której
gubernator Arthur Greiser miał marzenie o prowincji wolnej od Żydów. Obłąkańcze
idee, dobra lokalizacja Chełmna – pomiędzy skupiskami ludności żydowskiej,
odosobnienie, wreszcie szybka likwidacja „problemu”. O tym wszystkim czytelnicy
mogą przeczytać, ale chyba i tak nie da się zrozumieć większości relacji
dotyczących zachowań w niczym nieprzypominających homo sapiens sapiens. Temu
wszystkiemu towarzyszyły takie zjawiska, jak wybrzuszający się od zwłok grunt
wokół Chełmna i skażenie okolicy gazem!
Lektura
obowiązkowa, choćby we fragmentach, koszmarne przypomnienie i ostrzeżenie o
tym, co wydarzyło się nie tak znowu dawno, i nie tak znowu daleko…
Patrick Montague, “Chełmno. Pierwszy nazistowski
obóz zagłady”, przeł. T. S. Gałązka, s. 415, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz