Paweł Chmielewski
("Projektor" - 5/2015)
Nakręcił „Szczęki”, „Poszukiwaczy zaginionej arki”,
„Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, był najbardziej kasowym reżyserem w
dziejach kina, ale wciąż marzył o filmach artystycznych, docenianych przez
wyrafinowaną krytykę. Nie udało się z „Kolorem purpury” i „Imperium słońca”.
Dopiero „Lista Schindlera” pozwoliła spać spokojnie Stevenowi Spielbergowi.
Jego przypadek bardzo przypomina sytuację sztuki masowej w Polsce.
Od lat podejście do niej ma charakter cokolwiek
manichejski. Rozpatrywana jest tylko w kategoriach dobra lub zła i najczęściej
umieszczana po Ciemnej Stronie Mocy. Książka amerykańskiego estetyka i
teoretyka filmu, profesora City University of New York – Noëla Carrolla
„Filozofia sztuki masowej” (1998) pokazuje, że rozpatrywać ją można poza dobrem
i złem. Nie pozwalając, aby nad oceną estetyczną przeważał tylko osąd moralny
(choć jest on istotny w dyskursie). Polski przekład jest – nie tyle może –
przewartościowaniem wszelkich wartości, ale demistyfikacją paru mitów.
Carroll udowadnia przede wszystkim, dość znany
slogan, że cała filozofia jest tylko przypisem do Platona. Jeśli sztukę masową
– tymczasowo nazwiemy Imperium Zła – to wszyscy jej przeciwnicy, posługują się
argumentami platońskimi, iż sztuka jest szkodliwa o ile wzbudza m.in. niezdrowe
emocje i psuje młodzież.
Autor pokazuje nam (tymczasowo tak przyjmijmy)
najpierw galerię Rycerzy Dobra, argumentujących przeciw: sztuce konsumowanej
przez masową publiczność (Dwight MacDonald), kultywującej bierność (Clement
Greenberg) i rozrywkę (R.G. Collingwood), wreszcie manipulację (Theodoe
Adorno).
Rycerze Ciemnej Strony Mocy – Walter Benjamin i
Marshall McLuhan – sztukę masową traktują jako reprezentację zmian
cywilizacyjnych i społecznych, uruchomienie nowych obszarów świadomości –
przełamanie monopolu druku przez filmy, seriale, komiksy itd. przenoszące naszą
percepcję w całkiem inne obszary. W toku rozważań Carroll pokazuje jak mocno
wdrukowany jest w naszej kulturze hierarchiczny, wręcz klasowy, schemat odbioru
sztuki – wysoka dla elit, masowa dla, że użyję tu orwellowskiego terminu,
„proli”.
W obszarze etycznym, przeciwnicy sztuki masowej,
wpadają w wir nieporozumień – używają argumentu (nadmiernej) identyfikacji
(zwłaszcza młodego odbiorcy) z bohaterem. Komiksowy Dinozaur Barney jest przez
nich lubiany, Wolverine – niekoniecznie.
Pisałem, że uciekamy od kwantyfikacji moralnych? Nic
bardziej mylnego. Autor proponuje nam docenić sztukę masową jako tę, która
pozwala zreorganizować nasze poglądy (chociażby serial „Korzenie”) czy
zrozumieć i docenić system wartości („Na Zachodzie bez zmian”). Otwartość
dyskursu Carrolla pozwala czytelnikowi wybrać, po której stanie stronie –
Zakonu Jedi czy Zakonu Sithów.
Noël Carroll, „Filozofia sztuki masowej”, s. 410, słowo/
obraz/ terytoria, Gdańsk 2011.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz