Piotr Kardyś
("Projektor" - 2/2015)
Życie w Polsce Ludowej jest coraz częściej tematem „odkrywanym”
na nowo. Przynajmniej tak się zdaje autorom tychże publikacji. Zapominają
jednak często, że wciąż żyje wcale sporo osób, które były jego świadomymi
uczestnikami bądź przedstawicielami młodszych pokoleń już rozumiejącymi
otaczającą ich rzeczywistość.
Książka
Iwony Kienzler wywołała we mnie mieszane odczucia. Założenie, jakie postawiła
sobie autorka, czyli dotarcie do zbyt młodych by znać PRL, postanowiła
zrealizować z pomocą śmiesznych wg niej dowcipów, w rodzaju: Co by
było w Polsce, gdyby nie było PRL? Wszystko. Na mój gust, konia z rzędem
temu, kogo to może rozbawić! Tego typu niby to komicznych „przypowiastek”
namnożyła autorka bez liku i bez potrzeby. Swoją narrację zbudowała wokół
dwudziestu pięciu podrozdziałów, począwszy od życia codziennego w okresie
stalinizmu, a skończywszy na pracy i bezrobociu w PRL-u i dzisiaj.
Zatem
należy przyjrzeć się książce m.in. z punktu widzenia wartości historycznej,
oczywiście z pełną świadomością chęci popularyzatorskiego ujęcia. Niestety, w
tym zakresie klops całkowity. Podstawą bibliograficzną stały się dla niej
prawie w całości strony internetowe udostępniające wywiady, artykuły bądź całe
książki. To nie najważniejszy zarzut, choć pokazuje model pracy, daleki od
rzetelnej kwerendy. Przede wszystkim zaś brakuje najważniejszych publikacji dla
poruszanej problematyki, bo jeśli za główne źródło informacji dotyczących
choćby Osóbki-Morawskiego służyć mają Jacek Kuroń i Jacek Żakowski, to jest to
daleko posunięta indolencja metodologiczna. To, że Osóbka nie lubił swojego
nazwiska, ponieważ kojarzyło mu się źle z jego wątłą posturą nie było przyczyną
zmiany. Faktycznie bowiem to komuniści ustalili, że na czele polskich władz nie
może stać osoba, której nazwisko będzie się kojarzyć z kimś „małym” – przecież
komuna miała być wielka. Gdyby było inaczej, zmienił by nazwisko wcześniej,
zanim został desygnowany do objęcia ważnego stanowiska w powstającej Polsce
Ludowej. Oczywiste też, że nie mógł napisać tego w swoich pamiętnikach.
Kolejnym przykładem może być, jak niechlujna korekta bądź niedopatrzenie
autorki zmieniło sens znaczenia wacików z Zachodu dla higieny mieszkanek PRL-u.
„Z” zamiast „w” spowodowało, że z wacików Polacy robili kolorowe postacie (a
może to wcale nie jest błąd stylistyczny?): Powiew Zachodu z postaci
kolorowych wacików w łazience – przedmiot zazdrości koleżanek. Pisze też o
paście do zębów, służącej do wybielania butów, ale nie zna już znacznie
ciekawszego dla młodych faktu, iż pasta z „wiewiórką” była namiętnie zjadana z
tubki (coś na kształt słodkiego mleczka) przez dzieci na obozach i koloniach.
Gorzej,
że czytając rozdział o Gomułce i Gierku trudno odnieść wrażenie o ich
szkodliwej dla Polski polityce, a Gomułka jawi się wręcz, jako polski patriota
(autorka podkreśla jego zasługi dla Ziem Odzyskanych zapominając, że był
wówczas (tj. lata 1945-49) drugą osobą po Bierucie, tak samo odpowiedzialną za
terror komunistyczny.
Skończmy
jednak z historycznym „ględzeniem” (moim i autorki) i znajdźmy jakieś pozytywy
tejże książki. Według mnie to sprawne posługiwanie się słowem pisanym, lekka
narracja, niezbyt obszerne rozdziały – co dla mniej wyrobionych młodych
czytelników może być zachętą, aby dobrnąć do końca i słownik PRL-u. Mogą też do
nich należeć rozdziały traktujące o bikiniarzach, bananowej młodzieży i
hipisach (tu aż się prosi o uwzględnienie wspomnień Maćka Maleńczuka),
papierosach i alkoholu, motoryzacji czy festiwalach piosenki. Zaciekawić mogą
informacje o absurdach kolejek i reglamentowaniu żywności oraz towarów
deficytowych. Szkoda tylko, że brakło rozdziału o współzawodnictwie pracy, bo
przecież takie postacie, jak Wincenty Pstrowski, mówiący do dziennikarzy: Kto
wyrąbie więcej ode mnie?!, czy Wiktor Saj, którego parafrazowano: Ja nie
wypuszczę braku – krzyknął Wiktor Saja - i nożem Kolesowa urżnął sobie …,
byłyby znakomitym przykładem celebrytów tamtych i śmiesznych, i smutnych czasów.
Iwona Kienzler, „Życie w PRL. I strasznie, i
śmiesznie”, s. 355, Bellona, Warszawa 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz