Paweł Chmielewski
("Projektor" 3/2015)
Był wrzesień 2006 r. Cokolwiek zdziwiony stanąłem na
wielkiej hali w Bazie Zbożowej (Kielce) koło drabiny. To miała być konferencja
prasowa Stowarzyszenia Grafomanów Polskich i konkurs na wiersz najgorszy
(anty-slam). SGP było właśnie po występie u Kuby Wojewódzkiego i happeningu w
warszawskiej Fabryce Trzciny. Na konferencję – poza „grafomanami” – przyszła
jedna osoba. Ja. Michał „Wu” Wójcik (1980-2015) wydał właśnie w „Ha!arcie”
tomik „Kamp i wamp”.
Michał „Wu” Wójcik, urodzony w Kielcach, zmarł 15
marca tego roku. Debiutował zbiorem „motyl bez skrzydeł” („U poety”, Kielce
1999). Kolejny to „kiedyś zamieszkam w świecie zewnętrznym” („Zielona sowa”,
Kraków, 2003). Był najdziwaczniejszym i najciekawszym poetą pokolenia trzydziestolatków
w naszym mieście. Jako jedyny liryk z regionu doczekał się notatki w
„Tekstyliach-bis”.
„Kamp i wamp” miał wściekle różową, majtkową okładkę.
Podtytuły rozdziałów brzmiały „mein kamp”, „lady diamond i inne wampy”, „różowe
flamingi” i odsyłały od razu do estetyki kiczu, do pojęcia kampu. Tomik to
prowokacja – świadoma – święci będą skakać/ na banji/ do tej otchłani/ ja
proszę o kocioł/ z hydromasażem („bilecik do piekła”), także gra ze
stereotypami kobiecości i męskości – dziś napisalibyśmy, że to zbiór genderowej
liryki – moje lalki mają brody/ piję z nimi tanie wino („bawię się w
małą dziewczynkę”), żonglerka ikonami konsumpcjonizmu – mieszkam w domku/
dla lalek – kupujesz mi/ nowe mebelki/ i faceta bez jaj („barbie”). Lecz
czym jest kamp?
Kamp – to nie jest nurt w sztuce. Kamp to postawa
wobec świata, przejawiająca się skrajnym przeestetyzowaniem i zmanierowaniem.
Książka, film, obraz są kampowe, jeśli są świadomie przerysowane, sztuczne,
ironiczne, wymykają się jednoznacznym ocenom moralnym, tak brzydkie, że, aż
piękne. Czyli po prostu kiczowate. Do literatury wchodzi „camp” wraz z
opowiadaniem Christophera Isherwooda „The World in the evening” (1954). Ramy
kampu zakreśliła Susan Sontag w „Notatkach o kampie” („Notes on camp” 1964,
tłum. 1979). Kampowe, igrające i ośmieszające wzorce popkultury miały być filmy
Andy Warhola, koncerty Davida Bowie, eksperymentalne powieści postmodernistów
(John Barth „Zagubiony w labiryncie śmiechu”), wszystkie dzieła „mistrza złego
smaku” Johna Watersa. W 1990 r. zaczęto stosować pojęcie „queers”
(„pokręceni”), w odróżnieniu od „straights” („prostych”) jako charakterystyczne
dla mniejszości, które w ramach kultury kampowej manifestują umowność,
podejmują dyskusję z ustalonymi wzorcami płci i tożsamości seksualnej. To
przede wszystkim gigantyczna przesada, dla wielu synonim „złego smaku”.
Charakterystyczne dla kampu są tytuły dzieł filmowych: „Atak gigantycznych
pijawek”, „Dwie osierocone wampirzyce”, „Nazistowscy surferzy muszą umrzeć”.
Wójcik potrafił uciec ze spotkania z czytelnikami. Bez
powodu. Kilka razy. Fascynował go Rafał Wojaczek. Lubił i bawił się
stereotypami. Wamp ironiczny to drugi człon tytułu najważniejszego zbioru
wierszy. Kobieta fatalna – w mojej kawie/ tonie titanic/ poranny papieros/
osnuwa mgłą/ całą okolicę/ to ja – lady diamond/ nie mogę dorównać/ samej sobie
(“lady diamond”). Wampy są bliskie występującym w kulturze kampowej „drag
queen”, kobietom w męskim przebraniu z niemieckiego kabaretu lat 20., podobne
do Lizy Minelli w „Kabarecie” lub Marleny Dietrich z „Błękitnego anioła” von
Sternberga. A u Wójcika jest „Pan sukienka” i: ty masz takie/ męskie
realistyczne/ postrzeganie świata/ a w głębi duszy/ jesteś calineczką („w
głębi duszy”).
W następnym cyklu poeta wciąż odwołuje się do tej
samej estetyki, eksploruje kicz i symbolikę popkultury. „Angeltje” („U poety”,
Kielce 2008) to opowieść rozpisana na liryki króciutkie, prawie jak haiku.
Między „aniołkiem” i „diabełkiem”, emigracją, zdradą, miłością podróżuje
podmiot liryczny. W tym kiczowatym, mdławo przesłodzonym, ironicznym kosmosie
porusza się postać biegunowo rozpięta – szalona emo-nastolatka i zblazowany,
świntuszący staruszek. Strofy jak z poradnika „młodego grafomana”: oczka ci
zakwitły poprzez ogród (...) – lubię swoją krwią podlewać róże („zabawa w
chowanego”), fraza urywana, inwersje, tropy z dziecinnych bajek i rocka
progresywnego. Mr Blue Sky z utworu ELO („Plunął sercem party part”), echa Joy
Division i Dawida Bowie w kreacji Ziggy’ego Stardusta.
Literacka i kulturowa tradycja pojmowana jest z
perspektywy pokolenia kultury masowej, raczej londyńskiego metra niż kawiarni
„Czytelnik”. Odwrócony zostaje paradygmat romantycznego mesjanizmu, heroicznej
przeszłości. „Czterdzieści i cztery” przestaje być symbolem z „Widzenia księdza
Piotra”, lecz jest numerem kierunkowym do Wielkiej Brytanii.
„U pana solitera” („U poety”, Kielce 2013) autor
zamieścił wiersz niepokojący, „odwiedź mnie kiedyś w armacie”: a wewnątrz
ołowianej kuli/ może zasadzę kwiaty/ już się oświadczyłeś/ w dużo lżejszym świecie?//
odwiedź mnie kiedyś w armacie/ jestem jeszcze niewystrzelony//. Mimo
kampowej metafory śmierci „Pan soliter” to osobnik ironiczny, o wyobraźni
szalonego przedszkolaka. Wójcik tworzy arkusz poetyckich bajek – z wilkiem,
Królową Śniegu, Śnieżką – których autorem mógłby być ktoś o wyobraźni Tima
Burtona. Czytelnik pogrążając się w tym surrealistycznym świecie jest ubawiony
celnymi parodiami kiepskiej poezji, paradoksem, okrutnym i przewrotnym
konceptem – wczoraj tańczyłaś/ na innej planecie/ wolisz z ufoludkami/ o
trzech nogach// byłem wtedy/ głęboko w sobie/ w klatce z żeber/ zamknięty wraz/
ze swoim sercem// dziecko nam się urodziło/ zielone („rok świetlny od
tamtego wieczoru”).
I ku końcowi. „Drive”. Wersja cyfrowa. Rockowe haiku.
Eminem, The Crow i „holy spirit”. Banalna, eschatologiczna strofa, epitafium
kampu: jestem po to żebym był zanim/ mi boss nie zmieni w cv tego co/ już
było na co jeszcze raz będzie („every time everyman”).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz