Paweł Chmielewski
("Projektor" - 5/2016)
O kapitanie, mój kapitanie! krzyczeli do Johna Keatinga uczniowie w
„Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”, lecz popisowy w tej roli Robin Williams,
nigdy nie zdradził im finału historii z Walta Whitmana, gdzie mój kapitan
leży zimny i martwy.
Film Petera Weira jest pierwszym
z nowej fali promującej anglosaską poezję, dzięki magicznym połączeniom obrazu
i słowa. Poeta, zamknięty w kryształowej wieży swoich tomów, jest dziś martwy i
bardziej kształtem podobny do skamieliny ambuloceta, nad którą pochylić się
może w zadumie tuzin paleontologów. Angielska poezja – za pośrednictwem kina –
stała się marką rozpoznawalną. Zanim Coleridge i jego Xanadu pojawili się jako
motto do „Obywatela Kane’a” niewielu słyszało o tym „poecie jezior”.
Fan kina wojennego być może nie wie, lecz wielokrotnie
słyszał, nie tylko cytaty z Szekspira, ale zna „Wydrążonych ludzi” T.S. Eliota,
czytanych przez Marlona Brando w „Czasie Apokalipsy”. Niekiedy poetycka fraza,
nadużywana, zaczyna się wycierać, już nas nie wzrusza. Słyszany zbyt często z
ekranu „Poeta pragnie szaty niebios” Yeatsa – Lecz biedny jestem: me skarby
– w marzeniach/ Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy,/ Stąpaj ostrożnie, stąpasz
po marzeniach. – zaczyna nużyć.
W tym
poetycko-filmowym kalejdoskopie wskazałbym dwa dzieła wyjątkowe. Powolny,
wspaniale staroświecki – jakby w stylu Davida Leana lub Jamesa Ivory – obraz
„Jaśniejsza od gwiazd” Jane Campion o życiu i przedwczesnej śmierci Johna
Keatsa, poety przeklętego, który położył się cieniem na całej angielskiej
liryce, od Byrona i Shelleya do Alfreda Tennysona. Zaś dzień śmierci Tennysona
to osnowa najlepszego literackiego serialu grozy ostatnich lat. Gdy
elektryzująca Eva Green mija katedrę w „Penny Dreadful”, odnajdujemy się w
wiktoriańskim Londynie, zaś scenarzyści budują kolejne odcinki w oparciu o
postmodernistyczną interpretację Marry Shelley, Oscara Wilde’a, R.L.
Stevensona, patrzą wraz z Blake’m na świat w ziarenku piasku, kończąc
przejmującym trenem Williama Wordswortha w scenie cmentarnej.
W Polsce
podobną intensywność filmowej poetyki odnajdziemy tylko u Lecha Majewskiego
tworzącego wzorcową biografię literacką w „Wojaczku”, wplatającym – w „Onirice”
– poetycką frazę w tkankę ekranowego dzieła.
Można się tylko
dziwić, że nie powstały filmowe życiorysy polskich romantyków – są tam przecież
i kompleks Edypa, i narkomania, seksoholizm, ojciec zdrajca, śmierć w przytułku
i gra na giełdzie, jest wreszcie mistyczne szaleństwo. Więc mamy róg złoty czy
tę z niebios wyszywaną szatę?