czwartek, 24 listopada 2016

Wstępniak 20 - Poezja

Paweł Chmielewski
("Projektor" - 5/2016)
O kapitanie, mój kapitanie! krzyczeli do Johna Keatinga uczniowie w „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”, lecz popisowy w tej roli Robin Williams, nigdy nie zdradził im finału historii z Walta Whitmana, gdzie mój kapitan leży zimny i martwy. 

Film Petera Weira jest pierwszym z nowej fali promującej anglosaską poezję, dzięki magicznym połączeniom obrazu i słowa. Poeta, zamknięty w kryształowej wieży swoich tomów, jest dziś martwy i bardziej kształtem podobny do skamieliny ambuloceta, nad którą pochylić się może w zadumie tuzin paleontologów. Angielska poezja – za pośrednictwem kina – stała się marką rozpoznawalną. Zanim Coleridge i jego Xanadu pojawili się jako motto do „Obywatela Kane’a” niewielu słyszało o tym „poecie jezior”.

Fan kina wojennego być może nie wie, lecz wielokrotnie słyszał, nie tylko cytaty z Szekspira, ale zna „Wydrążonych ludzi” T.S. Eliota, czytanych przez Marlona Brando w „Czasie Apokalipsy”. Niekiedy poetycka fraza, nadużywana, zaczyna się wycierać, już nas nie wzrusza. Słyszany zbyt często z ekranu „Poeta pragnie szaty niebios” Yeatsa – Lecz biedny jestem: me skarby – w marzeniach/ Więc ci rzuciłem marzenia pod stopy,/ Stąpaj ostrożnie, stąpasz po marzeniach. – zaczyna nużyć.

W tym poetycko-filmowym kalejdoskopie wskazałbym dwa dzieła wyjątkowe. Powolny, wspaniale staroświecki – jakby w stylu Davida Leana lub Jamesa Ivory – obraz „Jaśniejsza od gwiazd” Jane Campion o życiu i przedwczesnej śmierci Johna Keatsa, poety przeklętego, który położył się cieniem na całej angielskiej liryce, od Byrona i Shelleya do Alfreda Tennysona. Zaś dzień śmierci Tennysona to osnowa najlepszego literackiego serialu grozy ostatnich lat. Gdy elektryzująca Eva Green mija katedrę w „Penny Dreadful”, odnajdujemy się w wiktoriańskim Londynie, zaś scenarzyści budują kolejne odcinki w oparciu o postmodernistyczną interpretację Marry Shelley, Oscara Wilde’a, R.L. Stevensona, patrzą wraz z Blake’m na świat w ziarenku piasku, kończąc przejmującym trenem Williama Wordswortha w scenie cmentarnej.

W Polsce podobną intensywność filmowej poetyki odnajdziemy tylko u Lecha Majewskiego tworzącego wzorcową biografię literacką w „Wojaczku”, wplatającym – w „Onirice” – poetycką frazę w tkankę ekranowego dzieła.

Można się tylko dziwić, że nie powstały filmowe życiorysy polskich romantyków – są tam przecież i kompleks Edypa, i narkomania, seksoholizm, ojciec zdrajca, śmierć w przytułku i gra na giełdzie, jest wreszcie mistyczne szaleństwo. Więc mamy róg złoty czy tę z niebios wyszywaną szatę?